„Rise and rise again, until lambs become a lions” – brzmi obecne kredo świeżo upieczonych mistrzów Niemiec New Yorker Lions oraz Łukasza Omelańczuka. Popularny Omel sięgnął po trzecie mistrzostwo kraju w swojej karierze, która jak zapowiada – dopiero się rozkręca. W specjalnym wywiadzie dla QB Magazyn reprezentant Polski opowiada o lidze niemieckiej, smaku zwycięstwa i mistrzowskich pierścieniach.
Minął miesiąc od momentu gdy zostałeś mistrzem Niemiec. Jak dużo odebrałeś telefonów i smsów z gratulacjami?
Ku mojemu zaskoczeniu na meczu było co najmniej 20 moich znajomych z Polski (rodzina i przyjaciele), wiele osób, których nie spodziewałem się zobaczyć. Wiele gratulacji otrzymałem jeszcze w Berlinie, wiele smsów, telefonów, a najwięcej wiadomości na Facebooku. Bardzo się z nich cieszę i serdecznie za nie dziękuję. Najbardziej jednak cenię słowa mojego trenera pozycyjnego i rodziny, która była w tym dniu przy mnie. Mam motywację do jeszcze cięższej pracy.
Co dokładnie powiedział Ci trener?
To mój sekret. Powiedział mi coś, co na pewno chciałem usłyszeć oraz rzeczy, które wg mnie nie były ważne, a z dzisiejszego punktu widzenia, mogą być krokiem naprzód w mojej karierze.
Które mistrzostwo lepiej smakowało? Z The Crew czy Lions?
Po dwóch przegranych finałach wiem, że srebra się nie wygrywa a przegrywa złoto. Zwycięstwa są różne ponieważ każdy sezon rozgrywa się przeciw innym ekipom z innymi kolegami. Każdy zawodnik, marzy by wygrać najwyższą klasę rozgrywkową swojej ligi. Ja dokonałem tego trzykrotnie. Mam na koncie mistrza Niemiec i Polski, choć w obecnej ekipie nie należę do rekordzistów. Mam kolegów, którym brakuje palców na pierścienie mistrzowskie. Jestem jeszcze na początku swojej drogi. Z nutą zazdrości patrzyłem na dłoń kolegi z formacji Pascala Maiera, który na Meisterfeier założył dwa pierścienie za zdobycie Eurobowl oraz po jednym za mistrza Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Na szczęście zawsze dane mi było grać w mocnych drużynach i do tej pory w każdym sezonie dochodziłem ze swoim zespołem do playoffów (7 razy). To był mój piąty finał i trzeci wygrany. Mistrzostwo Niemiec to spełnienie moich marzeń, bo to jedna z najsilniejszych lig w Europie.
Awans do German Bowl i tak fantastyczny sezon chyba jest dużym zaskoczeniem? Jeśli ktoś przed sezonem postawiłby wszystkie pieniądze na Lions, to uznano by go za szaleńca.
Gdy zaczynałem trenować wiedziałem, że to początek czegoś wielkiego. Pamiętam jak po jednym z pierwszych treningów powiedziałem Małemu [Jakub Malecki – przy.red.], że nigdy nie widziałem wcześniej tak mocnej ekipy. Niemniej początek sezonu nie był jednak mistrzowski. O ile w defensywie radziliśmy sobie dobrze to atak potrzebował więcej czasu, żeby wejść w rytm. W tym sezonie klub sprowadził najlepszych graczy z Niemiec i większość ludzi w składzie była nowa. German Bowl cieszy jeszcze bardziej, wiedząc że mieliśmy ponad 20 ciężkich kontuzji, z których 11 zakończyło się operacjami kolana. Po kontuzji kolegi zaraz zastępował go z powodzeniem ktoś inny. Ważną rzeczą trzymającą nas razem było nasze kredo: „Rise and rise again”, o którym trener przypominał nam na każdym treningu i meczu.
Sam zdobyłeś pierwsze przyłożenie w GFL przeciw Berlin Adler.
Tak, co prawda z piłką biegałem bardzo mało w trakcie sezonu zdobywając łącznie około 80 jardów, ale zapunktowałem przeciw drużynie z ‘topki’ a mecz wygraliśmy. To mnie cieszy. Przeszedłem też ciężką drogę, żeby z trzeciego fullbacka w składzie być starterem na tej pozycji. Drogę do perfect season zniweczył nam rewanż przeciw Adlers, który był zimnym prysznicem przed German Bowl. Sezon wygraliśmy z bilansem 16-1, a przez cały sezon mecze domowe obejrzało ponad 45 tys. osób. W Grupie Północnej zaliczyliśmy pierwszy raz w historii bilans 12-0.
W jaki sposób udaje Wam się ściągnąć tyle osób na trybuny?
W Brunszwiku są najlepsi kibice w Niemczech. To na nasze mecze przychodziło najwięcej ludzi w tym sezonie (w półfinale ponad 7300). Wielu z nich zamówiło bilety na finał na samym początku sezonu. To świadczy o tym jakie nadzieje pokładano w nas od pierwszego dnia. Na pewno było o nas głośno w mediach, ale brakowało mi akcji z Wrocławia. Z tamtejszym PR na mecze Lions przychodziłoby dwa razy więcej osób.
Jak ocenisz przedfinałową gorączkę? Która jest większa – w Polsce czy Niemczech?
Nie mogę tego ocenić z prostego powodu – jako zawodnik zawsze byłem skupiony na grze, w tygodniu przed finałem trenowaliśmy codziennie. Mojej uwadze nie umknął jednak biletowy szał. 7 października od 10 rano uruchomiono sprzedaż biletów na finał na sektor dla kibiców Lions. Z racji tego, że finał organizowała zewnętrzna firma każdy musiał kupić bilety we własnym zakresie i tylko za gotówkę, na co ludzie nie byli przygotowani. Bilety miał mi załatwić kolega, ale ze względu na limit bankomatu nie mógł wypłacić pieniędzy na bilety dla mojej rodziny. Zerwałem się z pracy i stojąc w 50-osobowej kolejce o 11:10 byłem jedną z ostatnich osób, którym udało się wykupić wejściówki. 620 biletów rozeszło się w ciągu niecałych 90 minut. 400 osób czekało na liście chętnych. Popyt na te bilety był tak duży, gdyż do każdej wejściówki dodawano ufundowany przez właściciela klubu bilet na specjalny pociąg relacji Braunschweig-Berlin-Braunschweig, a na dworcu w Berlinie czekały autobusy dowożące kibiców pod sam stadion. W takim wypadku 35 euro to nie dużo. Na finale było ponad 11 tys. osób, co nie robi wrażenia w porównaniu z ostatnimi Polskimi eventami, ale powód był prosty – pogoda. To był ekstremalny mecz, w błocie, zimnie i deszczu.
I lepiej w tych warunkach spisali się Lions.
Przed meczem nasz trener opowiedział bardzo osobistą historię. Wiele osób, w tym ja, miało łzy w oczach. Na koniec trener puścił filmik, który przygotował jeden z trenerów pozycyjnych. Nawiązywał do wcześniejszej przemowy. Zaczynał się od ostatniej akcji sezonu 1997 gdy Braunschweig wygrał swój pierwszy tytuł, a kończył na najlepszych akcjach z naszego sezonu. Trener powiedział nam, że dziś musimy dokończyć drogę, którą zaczęliśmy… i ten materiał. Nie potrafię opisać tego co czułem, ale wszyscy widzieli energię, którą tworzyliśmy jako drużyna.
Strona: 1 2
Brak komentarzy