Wstydu nie było – powiedział po meczu trener reprezentacji Polski, Maciej Cetnerowski. Polacy ulegli Mistrzom Europy z 2005 roku 14:27. Wynik mógł być lepszy, przeszkodziły gorące głowy naszych zawodników.

Podopieczni Cetnerowskiego zanotowali w całym spotkaniu dziesięć przewinień, z których co najmniej połowy można było uniknąć. Coś na ten temat wiedzą Mateusz Ruta czy Jakub Małecki.

Polacy rozpoczęli mecz kiepsko. Po pierwszej kwarcie przegrywali 0:13. W drugą kwartę weszli z przytupem, zdobywając pierwsze punkty. Historycznym wyczynem popisał się defensywny liniowy Szymon Adamczyk, który powalił szwedzkiego rozgrywającego w jego polu punktowym, dając nam safety i dwa punkty. Po tej akcji niemrawo reagujące trybuny ożyły, motywując orły do natarcia, zakończonego przyłożeniem Zbigniewa Szrejbera. – To było niesamowite uczucie, ale niestety nie dało nam zwycięstwa. Szkoda, że nie schodziliśmy na przerwę z prowadzeniem, bo na drugą połowę wyszlibyśmy podbudowani – stwierdził skrzydłowy AZS Silesii Rebels.

Nasi mieli ogromną szansę na zdobycie kolejnego przyłożenia, jednak dwie rewelacyjne akcje Szwedów w defensywie zatrzymały gospodarzy na linii jednego jarda.

Pełni nadziei Polacy zostali skarceni w trzeciej i czwartej kwarcie. W pewnym momencie przegrywali już 8:27, co nie do końca było rezultatem sprawiedliwym. Graliśmy nieźle, choć nie potrafiliśmy na dłuższą metę przeciwstawić się szwedzkiemu doświadczeniu. Bart Zemanek dwoił się i troił uciekając przed blitzem. Jego podania notorycznie upuszczali Sebastian Krzysztofek czy Marcin Bluma, wywołując frustrację wśród fanów i trenerów.

Minorowe nastroje poprawiła 25-jardowa akcja Krzysztofa Wydrowskiego. Były MVP polskiej ligi miał wbić się w obronę rywali zyskując dosłownie kilka jardów, ale otrzymał tak rewelacyjne bloki, że wykorzystał okazję wbiegając w pole punktowe przyjezdnych.

zdjęcie: Marcin Warpechowski        zdjęcie: Marcin Warpechowski       zdjęcie: Marcin Warpechowski

Różnica zaledwie trzynastu oczek pomiędzy ósmą drużyną świata a zupełnymi debiutantami wstydu nie przynosi. – Wielu ludzi z Europy nie wie zbyt dużo o Polsce. Jestem szczęśliwy, że futbol w Polsce tak dobrze się rozwija. Macie wielu zawodników, którzy pod opieką dobrego trenera staną się świetni. Za kilka lat Polska będzie w ścisłej europejskiej czołówce – komplementował nasz zespół jeden z liderów reprezentacji Szwecji, Carl Carlsson.

Tak więc debiut przegrany, ale udany. Już we wrześniu czeka nas kolejne starcie biało-czerwonych. Tym razem w futbolu 11-osobowym.

Futbolowe spaghetti

Znają się z boiska. Wiedzą, ile trzeba poświęcić, by wejść na poziom, jaki prezentują. Ale nigdy nie spędzali z sobą tak wiele czasu. Kadrowicze z różnych stron kraju, czasem z poróżnionych drużyn, zostali zakwaterowani w jednym miejscu. Niby rzecz normalna, ale w polskim futbolu wcześniej niespotykana. – Dzielenie jednej szatni z najlepszymi w Polsce to naprawdę fantastyczne uczucie. Grupa jest zżyta, nie ma podziałów klubowych – ocenił Marcel Kramarczyk, zawodnik reprezentacji Polski i Zagłębia Steelers Interpromex.

PLFA zadbało o profesjonalne zgrupowanie reprezentacji. Kadrowiczów zakwaterowano w trzygwiazdkowym Hotelu Fokus, zapewniono im opiekę medyczną oraz… kulinarną. Przed meczem nasi piłkarze zjedli spaghetti, w Atlas Arenie stawili się o 12 byli, by mieć czas na przygotowanie się do wyzwania.

Mecz o wszystko

Na każdej szafce w szatni reprezentacji Polski wisi kartka z imieniem i nazwiskiem oraz logiem Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego. W szafkach na trzydziestu wybrańców czekają biało-czerwone koszulki z orłem na piersi i piękne kaski z namalowanymi skrzydłami. „Relikwie” warte wylanego potu, odniesionych kontuzji. – Ten mecz jest dla mnie wszystkim. Łączy nas pasja, a do tego reprezentujemy kraj – mówi Kramarczyk.

Mecz ze Szwecją to najważniejsze spotkanie w mojej karierze. Daje uczucie wewnętrznego spełnienia. Gdy rozpoczęliśmy ligę w 2006 roku, istniały zaledwie cztery zespoły. Na mecze mało kto przychodził. Robiliśmy to bardziej z własnej potrzeby spełnienia sportowego. Teraz doszliśmy do seniorskiej kadry i dziesięciu tysięcy ludzi na trybunach – podsumowuje Paweł Świątek z Giants Wrocław.

Podobne deklaracje słyszałem od innych reprezentantów. O tym, co czują zakładając koszulkę z orzełkiem, opowiadają w różny sposób. Ale wszyscy mówią o godności i dumie oraz doceniają wyróżnienie, jakim jest reprezentowanie kraju. – Chociaż na co dzień żyję w Toronto, czuję się Polakiem. To ogromny honor być członkiem tego zespołu – mówi łamaną polszczyzną quarterback Bart Zemanek, choć powinienem raczej napisać Bartosz – jak sam mi się przedstawił wyciągając rękę.

Najlepsi z najlepszych

Do Zemanka pierwszy rękę wyciągnął koordynator ofensywy reprezentacji, Luke Zetazate. Zetazate, znany wcześniej z występów w Seahawks Gdynia i Sabercats Sopot wybrał się do Kanady dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem. Informacje, które napłynęły z Ameryki Północnej, były pozytywne: Zemanek był gotów zagrać. Przyszła kolej na rozmowy z trenerami i upewnienie się, czy były zawodnik York Lions podoła zadaniu.

Trenerzy nie mieli wątpliwości. Po ogłoszeniu listy powołań na obóz treningowy, a następnie wyselekcjonowaniu trzydziestu kadrowiczów, w sieci zawrzało. Ten od dawna grzeje ławę, tamten co najwyżej może podawać buty, a jeszcze inny nie gra w Toplidze. – To, że ktoś był najlepszy w ostatnim sezonie, a teraz jest słaby, nie predysponuje go do grania w kadrze. To jest bezapelacyjne. Przy powołaniach opieraliśmy się na obecnej formie oraz predyspozycji do gry w hali. Nie każdy sprawdzi się w futbolu ośmioosobowym. Tyczy się to np. Bartosza Dziedzica – świetny quarterback, ale na zgrupowaniu się nie odnalazł. Podobnie było z kilkoma liniowymi, którzy w futbolu 11-osobowym mieliby pewne miejsce w składzie. Sam fakt powołania na tryouty to wielkie wyróżnienie – odpowiadał krytykom Paweł Kaźmierczak, trener linii ofensywnej reprezentacji.

Nawet jeśli niektóre nazwiska pojawiły się na liście za zasługi, czy można się temu dziwić? – Jest kilku zawodników, którzy zasłużyli na to, by nosić tę koszulkę. Zasłużyli tym, że są od początku i tworzą futbol. To jest dla nas mentalna nagroda za poświęcenie przez te wszystkie lata – ocenił Świątek. I trafił w dziesiątkę. Szczególnie biorąc pod uwagę nominacje trenerskie, które, mówiąc wprost, sztabu marzeń nie stworzyły. Gdyby tak było, na ławce oglądalibyśmy Jacka Walluscha czy związanego z Eagles Phillipa Dillona, który zresztą obraził się na Związek i odmówił prowadzenia jednego ze szkoleń dla zawodników. W oficjalnym debiucie polskiej kadry wzięli udział przedstawiciele każdej klasy rozgrywkowej. Cennych rad udzielali szkoleniowcy Cougars Szczecin czy Patriotów Poznań. Klasą Walluschowi może nie dorównują, ale skonstruowanie kadry w ten sposób było pomysłem dobrym. Jak inaczej budować jedność wokół polskiego futbolu? Nominując zawodników i trenerów tylko z Topligi? By narazić się na zarzut faworyzowania ekstraklasy?

Właśnie dlatego z orzełkiem na piersi zagrał Bart Zemanek. 32-letni Polak z kanadyjskim paszportem zrobił wiele, by zagrać w kadrze. Sam opłacił koszty podróży do Polski i z powrotem, udowadniając, że nie przyleciał do kraju przodków na wycieczkę. Z drugiej strony powołanie go było świetnym posunięciem marketingowym: oto Polak-emigrant wraca do kraju, by go reprezentować i wygrać – historia niemal jak z Hollywoodu.

Zabawa później panowie

Widziałeś kiedyś kogoś zdrowego na tym poziomie? Każdy coś ma – mówi Karol Ratyński, masażysta reprezentacji. Fizjoterapeuta razem z lekarzem Jackiem Urbańczykiem mieli pełne ręce roboty. Tejpowanie, masowanie, podawanie środków przeciwbólowych – wszystko po to, żeby ciało nie odmówiło posłuszeństwa w najmniej odpowiednim momencie. Bo futbol to nie jest zabawa, jak twierdzi wielu miłośników rugby. – Żona życzyła mi tego, co zawsze: żebym wrócił cały i zdrowy. Wie, że to nie jest piłka nożna czy siatkówka. Tu są kolizje i chłopaki często wracają w gipsie – wyznał mierzący 206 cm i ważący 150 kg Babatunde Aiyegbusi. Za jego przykładem poszli także inni. Grający w fińskim Kouvola Indians Dominik Dąbrowski przyznał, że najbliżsi życzą mu „wyjścia z tego cało”. Bo, jak przyznał w jednym z wywiadów rezerwowy rozgrywający kadry Krzysztof Wydrowski, sprzęt nie ma na celu chronić nas przed kontuzjami, tylko ratować nam życie.

W piątek, na ostatnim przedmeczowym treningu, wszyscy byli w doskonałych nastrojach. Żartowali, wygłupiali się i podejmowali zakłady o to, kto wyrzuci przeciwnika za bandę. Wszystko jednym gwizdkiem ukrócił trener reprezentacji Maciej Cetnerowski. – Panowie! Zabawa dopiero po zwycięstwie ze Szwecją – powiedział pewnym tonem do zgromadzonych w kole graczy. Bojowe nastroje dało się odczuć na każdym kroku. Trenerzy raz po raz pokrzykiwali, a prym wiódł Luke Zetazate. W końcu formacja ofensywna miała pełne ręce roboty z wdrażaniem nowego rozgrywającego Barta Zemanka.

W sobotnie wczesne popołudnie wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Trenerzy dopracowywali ostatnie taktyczne szczegóły, Łukasz Omelańczuk siedział na schodach zerkając na boisko, a Robert Rosołek pląsał w rytm muzyki ze słuchawek. Prawdziwa cisza przed burzą, przerywana jedynie dobiegającymi z szatni żartami i pytaniami o rozmiar spodenek. Nagły spokój zmąciła informacja o zmianie przepisów przez sędziów. Polacy przygotowywali się do rozegrania spotkania na zmodyfikowanych zasadach Arena Football League, m.in. zezwalających ofensywnym liniowym na łapanie podań… Sprzeciwili się temu Szwedzi, nastawieni na zasady futbolu ośmioosobowego, nie halowego. – Przygotowywaliśmy się tak, a nie inaczej, a tu nagle wyskakują z ósemkami. To są jakieś jaja! – nie mógł uwierzyć Roman Picheta, trener linebackerów. Pełna konsternacja.

Koordynatorzy rozpoczęli rozmowę z zawodnikami. Luke Zetazate na trzy godziny przed meczem zebrał całą ofensywę w narożniku boiska, tłumacząc nieco oszołomionym graczom, że to niczego nie zmienia. Wtórował mu ofensywny liniowy Łukasz Krystecki. – Jesteśmy tu dlatego, że dobrze blokujemy, a nie łapiemy podania! Cytując klasyka: oczywista oczywistość, ale szkoda że Babs nie mógł zaprezentować swojego tańca radości.

Amerykanizacja? Niekoniecznie

Jednym z najczęstszych argumentów przeciwników futbolu jest jego zamerykanizowanie. Krytyka, albo nawet krytykanctwo, tyczy się powielania bezwartościowej amerykańskiej kultury czy makdonaldyzacji społeczeństwa.– Wielu Polaków jeździ niemieckimi samochodami, ale nikt nie mówi, że są zgermanizowani. Do nas wszyscy podchodzą sceptycznie mówiąc, że jesteśmy zamerykanizowani, bo kochamy sport amerykański. Nie o to chodzi. Równie dobrze futbol mógłby pochodzić z Czech czy Rumunii – skwitował Paweł Świątek.

Sceptyczna postawa bez uzasadnienia to chleb powszedni. Spotykamy się z nim na forach internetowych, ulicach, nawet w lożach prasowych. Podczas pojedynku ze Szwecją niektórzy dziennikarze nie ukrywali swojej arogancji i lekceważenia wobec futbolu. Niektórzy wykazali niewiarygodne dyletanctwo…

Najłatwiej jest krytykować, nie zadając sobie trudu zrozumienia danego zjawiska. Ludzie, najpierw zakosztujmy, później krytykujmy!

Godne umieranie/zwyciężanie

Atlas Arena może pomieścić 11 tysięcy widzów. Na mecz ze Szwecją wyprzedano 62% biletów, z czego kilkaset osób to były dzieci do lat siedmiu, które na obiekt wchodziły za darmo. 6800 fanów, tak jak gra polskiej reprezentacji, zażenowania nie wywołuje. – Oczywiście można powiedzieć, że jesteśmy trochę zawiedzeni, gdyż zawsze chcemy zapełnić obiekt do ostatniego miejsca. Bądźmy jednak realistami. Jest to naprawdę świetny wynik. Ile meczów futbolowych w Europie zostanie w tym roku rozegranych przy podobnie licznej publiczności? Będzie je pewnie można policzyć na palcach jednej ręki – skomentował wysokość frekwencji Jędrzej Stęszewski, prezes Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego.

Polski futbol przyciąga zainteresowane niespotykane w Europie bodaj od dekady. Jest to wynik profesjonalnego podejścia i dobrej organizacji. Czasy, gdy rywalizacja sportowa była najważniejsza, minęły. Dzisiejsi fani oczekują zapewnienia atrakcji, oczekują show na miarę Super Bowl. I to stara się dać każda większa impreza futbolowa w Polce. Czasami kosztem strat. Na organizację SuperAreny wydano połowę środków, jakie przeznaczono na NAC VII SuperFinał w Warszawie. Batalia na Stadionie Narodowym zwróciła się z nawiązką, czego nie można powiedzieć o debiucie polskiej kadry.

Jednak do odważnych świat należy. Ludzie, którzy współtworzą futbol w Polsce, imponują zuchwałością próbując przebić się przez mur najpopularniejszych dyscyplin sportu. Piłki nożnej czy siatkówki pewnie nie dogonimy, ale stawiamy sobie wysokie cele i nie spoczniemy na laurach!