W Polsce reprezentował barwy trzech klubów, co otworzyło mu drzwi do gry za granicą. Obecnie występuje w drużynie wicemistrzów Norwegii, Kristiansand Gladiators. W wywiadzie dla QB magazynu Bartosz Kalejta opowiada o kulisach gry w lidze norweskiej.

Czujesz się jak futbolowy obieżyświat? Husaria, The Crew, Cougars i w końcu Gladiators w Norwegii. Futboliści raczej nie zmieniają klubów ze względu na miejsce zamieszkania czy ograniczenia finansowe. Co doprowadziło do Twoich transferów?
Obieżyświat to za dużo powiedziane, ale na pewno cieszę się, że dzięki futbolowi mogę poznać dużo nowych miejsc i wielu ludzi. Po odejściu z pierwszego klubu, Husarii Szczecin, dostałem kilka propozycji dokończenia sezonu w innych klubach. Wrocław wydawał mi się wtedy najlepszym miejscem i nie pomyliłem się. Doświadczenie i znajomości, jakie tam zawarłem, rekompensowały mi uciążliwość weekendowych dojazdów. Po zakończeniu sezonu zdecydowałem się dołączyć do nowego szczecińskiego projektu, jakim był Cougars. Dojazdy do Wrocławia na dłuższą metę nie wchodziły w grę, o przeprowadzce też nie było wówczas mowy. Przejście do Cougars było świetnym posunięciem. Zdecydowałem się zacząć od najniższej polskiej grupy rozgrywkowej, ponieważ wiedziałem, że drużynę założyli właściwi ludzie, robiący naprawdę profesjonalną robotę. A gra dla Gladiators wyszła nagle. Kilka telefonów na początku ubiegłego roku, maile, krótkie negocjacje i w marcu pojechałem do Norwegii.

Bartosz Kalejta w barwach Husarii Szczecin (z numerem 77) | zdjęcie z archiwum Bartosza KalejtyJak wyglądały kulisy transferu do Gladiators?
Gladiators w ubiegłym roku wyczerpali limit zawodników z paszportem amerykańskim. Potrzebowali jeszcze jednego zawodnika na pozycji defensive end. Ówczesny trener Daniel Levy, który swego czasu trenował Kraków Tigers, podsunął pomysł ściągnięcia polskiego zawodnika. Na liście znajdował się wtedy tylko Jakub Małecki. Po krótkich rozmowach wybrał on niemiecką ligę GFL i drużynę New Yorker Lions, której oferta była o wiele lepsza. Wtedy zarząd Gladiators odezwał się do Akiego Jonesa, byłego zawodnika Crew, który bardzo dobrze znał ligę polską.

Jaką rolę w transferze odegrał Aki?
Bardzo dużą. Zarząd Gladiators poprosił go o pomoc w wytypowaniu polskich zawodników linii defensywnej. Otrzymałem od Akiego specjalne referencje, dzięki czemu Norwegowie skontaktowali się ze mną, i tak znalazłem się na fiordach. Był to na pewno dla nich eksperyment, dało się odczuć, że trochę się obawiali. Nie znali polskiej ligi, nie mieli pojęcia o poziomie rozgrywek, a i nasi rodacy mieszkający w tych okolicach nie zostawiali po sobie dobrego wrażenia. Po przyjeździe jednak bardzo szybko obaliłem kilka stereotypów, stałem się częścią drużyny i pokazałem, że Polacy też umieją grać w futbol.

W PLFA należałeś do najlepszych zawodników formacji obrony. Często powalałeś rozgrywających i tego samego dokonujesz w Norwegii. Jak porównasz poziom rozgrywek PLFA i ligi norweskiej?
Porównanie PLFA i ligi norweskiej jest naprawdę trudne. Polska liga to już potężna machina z pięcioma klasami rozgrywkowymi. W Norwegii istnieją zaledwie dwie klasy rozgrywkowe, po siedem drużyn każda. Pierwsza liga, w której aktualnie gram, poziomem przypomina naszą Topligę. Drużyny nie są tak liczne jak w Polsce, jednak wielu norweskich zawodników korzysta z wymian studenckich w Stanach Zjednoczonych, gdzie głównie grają w futbol. I to widać. Po spędzeniu roku na amerykańskich uniwersytetach prezentują się jak na warunki europejskie fenomenalnie. Dowodem może być powołanie na początku tego roku pięciu norweskich futbolistów na camp Team World U19 w Teksasie. W tym gronie znalazło się dwóch Gladiatorów, w tym mierzący 205 cm i ważący 145 kg 18-letni ofensywny liniowy Ernst Adersen, który jest moim największym wyzwaniem na treningach. (śmiech)

Ma warunki na liniowego z prawdziwego zdarzenia w NFL. W PLFA chyba jedynie Babatunde Aiyegbusi może się z nim równać?
Ernst gra w futbol od czterech lat, za rok wybiera się na studia. Już teraz niektóre uczelnie amerykańskie wyraziły zainteresowanie włączeniem go do swojego programu stypendialnego. Fakt, Ernst ma podobne do Babatunde warunki fizyczne, jednak to dwaj różni zawodnicy. Ernst szkolony był przez kilku profesjonalistów na zjazdach i obozach przygotowawczych, od dwóch lat mamy na miejscu trenera linii ofensywnej, który grał w 2. dywizji NCAA.
Ernst ma się od kogo uczyć, jednak jest jeszcze młody i nie dysponuje taką siłą, jak Babs. Tempo, w jakim rozwija się Ernst, i wiedza futbolowa jaką posiada, jest niespotykana. Ciągle z nim żartuję, że w końcu będziemy mieli kolegę w NFL.

Strona: 1 2